Cześć!
Cytując za kultowym „Rejsem”: „Na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy.” Więc zacznę. Mam na imię Maciek. Urodziłem się w sierpniu 1973 r. (ale nie w Małkini) i w chwili gdy to piszę mam 40 lat. Stąd też nazwa bloga „Biegiem w 40″. Nie wiem dokładnie co mnie skłoniło do założenia tego bloga. Na chwilę obecną mam chęć go tworzyć, ale jak długo to potrwa – nie mam najmniejszego pojęcia;) Co jakiś czas będę się starał wrzucić posty na bieżąco, ale będą się pojawiać również posty związane z biegowymi wspomnieniami.
Skąd pomysł na bieganie? Ha … to zabrzmiało jakbym odkrył jakąś filozofię. Powód był bardzo przyziemny. Zwyczajnie byłem gruby, ciężki, ciężko mi się oddychało, bolało serce … i miałem dosyć tego stanu i miałem ochotę to zmienić. Czyli mam swój cel! Swoją mission impossible. Na tamten czas, coś niemożliwego do zrobienia.
Żeby dokładnie ocenić kiedy zacząłem biegać muszę się cofnąć dość daleko w przeszłość. Każdy chyba musiał biegać w szkole podstawowej. „Musiał” bo Pan od wf’u powiedział, -„Dzisiaj biegamy.” Kto musiał, ten musiał. Ja chciałem. To były biegi 2-3 km. To samo szkoła średnia. Więc chyba nie do końca biegałem, a przynajmniej nie świadomie. Następnie bardzo długa przerwa bo jakieś 15 lat w bezruchu sportowym. 15 lat siedzenia w fotelu, objadania się, picia piwska i obrastania w tłuszcz. Jakoś mi to nie przeszkadzało. Jakoś nie brakowało mi ruchu. Jednak w 2010 roku kuzyn namówił mnie na pierwszy bieg. 5 km. Przy wzroście 182 i wadze ponad 90 kg. Było bardzo ciężko, ale dobiegłem, myślę że zrobiliśmy ten dystans w czasie ok 35 minut. Przebiegaliśmy kilkanaście takich biegów. Po 2-3 miesiącach bardzo niesystematycznego biegania postanowiliśmy pobiec w oficjalnym biegu na 10 km. Śmiech mnie ogarnia na to wspomnienie i napiszę o tym osobny post. Niebawem po biegu rozłożyły nas – mnie i kuzyna kontuzje.
Piotrek niestety przestał biegać. Ale zawsze był i w sumie jest moim biegowym GURU. Nawet teraz pierwszy telefon gdy zbiję rekord jest właśnie do Piotrka. Pewnie strasznie go tym wkurzam (bo sam nie może biegać) … ale on ma Swoje MTB … i w sumie to nie ma wyjścia, musi słuchać moich przechwałek. Zawsze wspierał radą, podsyłał linki z poradami dla biegaczy, a kiedy trzeba było stopował mnie i tłumaczył cierpliwie że nieco przeginam. Czasem słuchałem, częściej nie:) Piter – wielkie DZIĘKI za tamtą rozmowę i nakłonienie mnie do wyrwania mojej tłustej dupy z fotela. Zastanawiam się jakbym wyglądał teraz gdybym nie spalił do dzisiejszego dnia prawie 500 tysięcy kalori:D Musiałbym mieć pewnie w blacie biurka wycięty otwór na mięsień piwny.
A właśnie … ten gość po lewej to ja w maju 2011 w swojej ulubionej pozie i wadze ok 100kg. Uwielbiam piwko i grilowanie! Niby nie wygląda tak źle, ale uwierzcie mi – było źle.
Po „pierwszym starcie” kilka razy próbowałem biegać sam. Bóle w stawach i mięśniach mnie pokonał:( Rok później spróbowałem biegać raz jeszcze – ciągle z tym samym skutkiem – ból był silniejszy niż chęci.
Wreszcie Sylwestrowa noc 2011/2012. Przed samą 12 powiedziałem sobie – „Jutro wychodzisz biegać i nieistotna jest pogoda i kac”. Wyszedłem;) I nie żałuję. Oczywiście nie obyło się bez bólu – w sumie to ciągle z nim walczę – ale wytrzymałem. Teraz po 2 biegowych sezonach mogę powiedzieć i nie skłamię, że biegam świadomie. Od 1 stycznia 2012 biegam systematycznie 3-6 razy (zdarzają się incydenty nawet 10 dni biegania z rzędu) w tygodniu. Zacząłem od 5 km. W śniegu, na lodzie, przy temperaturach – 22 stopnie. Nic nie mogło mnie zatrzymać. Wracałem do domu cały zaszroniony, ale z uśmiechem na twarzy. Sąsiedzi długo patrzyli jak na dziwaka, już się przyzwyczaili. Rodzina (piszę o rodzicach) ciągle mają problemy. No bo co pomyśleć o prawie 40latku który zaczyna biegać? Żona dotarła do punktu w którym mnie czasem wspiera i za to jej bardzo dziękuję. I za to że ciągle (choć pojawiły się drobne rysy na spokojnej powłoce) znosi moje treningi i wyjazdy. A maluchy kilka razy podały napój na biegu i raz przekroczyły ze mną linię mety. Piękna chwila i też się nią podzielę.
Po 2 latach biegania czuję się świetnie, no może poza kontuzjami. I ważę 75-78 kilo. Cel osiągnięty. Ale to przecież nie koniec. W wieku 40 lat po półtora roku biegania złamałem wymarzoną granicę 40 minut w biegu na 10 km. I ciągle rodzą się nowe cele związane z bieganiem. Chociażby urwać jeszcze parę sekund/minut z każdego rekordu. Dopóki starczy sił będę do tego dążył.
I właśnie mam chyba powód dla którego powstał ten blog. Niech będzie dowodem na to, że można zmienić swoje przyzwyczajenia, swój wygląd i samopoczucie. I nie dotyczy to tylko biegania – to tylko przykład. Wbrew ocenie innych i wbrew wszystkiemu co wskazuje, że nie możesz czegoś zmienić. Możesz! Wystarczy uwierzyć i chcieć. Że będzie to łatwe – tego nie obiecuję. Obiecuję, że będzie bolało i nie raz będziesz miał/a dosyć. Ale jeśli tylko dasz z siebie wszystko – uda Ci się. Tfuu. Żadne tam uda Ci się. To nie będzie żaden traf szczęścia, fart czy inne cuda. Ty po prostu tego dokonasz. Tylko uwierz, że możesz. Wszystko ponoć rodzi się w naszych głowach. Nie ma ograniczeń, to my sami stwarzamy ograniczenia.
Kocham kino więc podeprę się debatą filozoficzną, którą mogliby przeprowadzić Bruce Lee, Yoda i Morfeusz – gdyby tylko kiedykolwiek się potkali:
– „Free your mind.” – Morfeusz
– „There are no limits.” – Bruce Lee
– „Do or do not… there is no try.” – Yoda
A ja się wtrącę i zapytam: – A Ty? Jaki Ty masz plan?
Skoro w jakiś cudowny sposób się tu znalazłaś/eś to prawdopodobnie podzielamy wspólne hobby, którym jest bieganie. I właśnie temu będzie poświęcony głównie ten blog. A jeśli nie masz dość tego długiego i nudnego wstępu – zajrzyj czasem, poczytaj wpisy, skomentuj, podziel się swoimi doświadczeniem … a ja … ja idę sobie pobiegać!
Reasumując:
Zacząłem biegać żeby schudnąć – schudłem by lepiej biegać – biegam by czuć się zajebiście!