PIERWSZA ULICZNICA
Zastanawiałem się jakim wpisem rozpocząć pisanie tego bloga. W zakładce CEL pisałem o początkach mojego biegania więc oczywisty wybór padł na mój pierwszy start w biegu ulicznym. Miałem za sobą niecałe 100 przebiegniętych km, zero pojęcia o bieganiu, buty firmy „No name”, sporą nadwagę, bawełnianą koszulkę … ale i dużo chęci by zaliczyć swój pierwszy bieg. Tak – zaliczyć, bo o ściganiu się nie mogło być mowy.
27.06.2010 – XXI Ogólnopolski Bieg Uliczny „Sadek”, dystans 10 km – mój pierwszy oficjalny bieg – mój debiut. Bieg, który do tej pory wywołuje śmiech na myśl o nim. Wybraliśmy się na ten bieg razem z kuzynem Piotrkiem. Mieliśmy za sobą góra 15 biegów po 5 km i chyba jeden na 10 km przeplatany marszem. Niesieni wzajemny wsparciem stwierdziliśmy, że jesteśmy gotowi pobiec w biegu ulicznym. Tak, zdecydowanie czuliśmy moc. Dodatkowo zaciągnięte informacje wzmocniły w nas poczucie własnej siły i pewności siebie. Informacje pochodzące od kolegi który – uwaga – nigdy nie biegał, ale za to słyszał od znajomego, którego znajomy już kiedyś tam biegł. Jakoby bieg ten był biegiem rodzinny. „Spoko chłopaki, dacie radę, świetna impreza, tam biegają całe rodziny, dzieci z rodzicami a nawet dziadkowie” – mówił Mirek. Ha! Ha! Z dziećmi? Z dziadkami? My sobie z nimi nie poradzimy? Na luzie. Czuliśmy się jak mistrzowie. Było trochę mentalnego zamieszania bo nigdy nie braliśmy udziału w takiej imprezie i ogólnie nic nie wiedzieliśmy. Np. Wyjeżdżamy ze Skarżyska a Piotrek pyta: – A Ty masz dowód? Po co mi dowód, przecież biegać jadę. No tak ale zapisać się przecież trzeba i potrzebny dowód do weryfikacji. Ale dobry nastrój nas nie opuszczał.
Pierwsze zderzenie z rzeczywistością nastąpiło w punkcie zapisów. Dziadki były, a owszem – ale te dziadki wyglądały o niebo lepiej od nas. W większości to byli wysportowani, wyżyłowani i zaprawieni w biegach biegacze. Dzieci biegały również. Tyle, że godzinę wcześniej w imprezie dla nich przeznaczonej. Jak się okazało obsada biegu jak co roku była bardzo mocna. A my w uniformach z innej bajki, z brzuszkami i otępiałymi uśmieszkami przyklejonymi do gęby. Bieg rodzinny! Zwątpienie rosło z sekundy na sekundę. Chociaż zaraz – przecież ja i Piotrek jesteśmy rodziną więc chociaż tutaj trochę się zgadzało. Chwilę się zastanawialiśmy czy w ogóle pobiec, zbyt dobrze się to nie zapowiadało. W końcu się zapisaliśmy. Łażąc po okolicy startu, staraliśmy się nie przeszkadzać tym co się rozgrzewali i wyglądali jak sportowcy. Czarę goryczy przelał znajomy, jak się okazało koordynator biegu (a nawet o tym nie wiedziałem). Wypatrzył mnie wśród biegaczy i woła. „Maciek!!! To ty biegasz???” Ano biegam. Ogarnął mnie wzrokiem „Chłopie-a-skąd-ty-się-urwałeś” i w śmiech: „Ale chyba nie w tych bucikach, odparzysz nogi.” A że buty były faktycznie nie do końca sportowe to przybiłem się totalnie. Wydawało się, że gorzej być nie mogło. Taaaa. Wydawało:D Przed samym startem upewniliśmy się, że pamiętamy strategię. Wolno zacząć bieg – checked, nie dać się wciągnąć w wyścig – checked, nie szarpać tempa – checked, spokojnie dotrwać do końca – checked, nie być ostatnimi – ups – pierwszy problem bo to już nie było tak oczywiste. Ale ok – checked. W końcu start. I od razu ogólnie wszystko się porąbało bo 1,2, i 3 punkt ustaleń zmiotło wraz z echem strzału startera. Pamiętam kryzys, musiałem stanąć. Piotrek mówi „Biegnij”, a ja nie miałem siły nawet oddychać. „Jak Ty nie biegniesz to ja też nie” – a na to nie mogłem pozwolić, więc jakoś się zebrałem. A potem jeszcze 2 razy to samo. Jak przez mgłę pamiętam sam koniec. Ktoś nas dogania i chce wyprzedzić … zrywamy się na ostatnie metry … nie wiem że już przekroczyłem metę … ktoś coś do mnie mówi – dlaczego go nie rozumiem … chyba chce numer startowy … dobra, masz – bierz gościu tylko daj mi spokój chcę się gdzieś położyć … a ty znowu czego chcesz … ledwo widzę gościa, który mi wiesza medal na szyi … zaraz jaki medal? Wtedy do mnie dotarło. Udało się. Ukończyłem bieg.
Dobiegłem, nie byłem ostatni a że czułem się zarąbany jak koń po westernie – cóż – nie pierwszy i nie ostatni raz. Czas 54:22, pozycja 73 na 89;) Nie było tak źle jak na debiut. Teraz patrzę na fragment wyników:) Dwa znajome nazwiska, Piotrek i Michał – biegłem 3 minuty za wami:)
To był mój pierwszy bieg … i ostatni przez kolejne półtora roku.
A gdzie zaczęła się Twoja przygoda z bieganiem?
Tak, pamiętam ten bieg. To była nasza premiera 🙂 To zdziwienie, kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się z prawdziwymi biegaczami. Dopiero w takim momencie każdy totalny amator, któremu się wydaje, ze jest dobry po kilkunastu przebieżkach widzi na czym polegają biegi 🙂 Ale walczyliśmy ostro i poza strasznym zmęczeniem cieszyliśmy się jak dzieci jedząc bigos z bułką w stołówce szkolnej razem z prawdziwymi biegaczami, a na naszych szyjach wisiały pierwsze zdobyte medale, to nic, ze zdobyte tylko za ukończenie biegu, ale byliśmy dumni jakbyśmy byli na podium 🙂
Może ktoś się jeszcze pochwali i opowie jak wyglądał ten jego … pierwszy raz ? 🙂
No mam nadzieję, że ktoś się pochwali swoim pierwszym występem:)
Chłopaki, nie wiedziałem że zaczynaliście razem. Piotrek, jak na tak krótki okres to czas w maratonie mega zajebisty. Maciek, dla mnie jesteś kozakiem.
Mój pierwszy raz, oczywiście biegowy był w 2006 roku, Nike Run Warsaw i dystans 5 km z którym walczyłem ok 39 minut. Wiem, wiem, masakra, jednak patrząc na wagę ponad 110 kg – zdjęcie na FB to i tak nie było źle 🙂 Pamiętam, jak po biegu czułem się fatalnie, wypiłem piwo ze znajomymi a później w domu lezałem w łóżku i dochodziłem do siebie. Nie wiem czy nie miałem mini udaru – nie wiem czy coś takiego jest, ale przez jakieś 5 godzin, właściwie nie pamiętak kiedy mi przeszło – to tak mnie napierdalała głowa, że nie wiedziałem co się ze mną dzieje, nie pomagały żadne leki przeciwbólowe a ja cierpiałem i tak naprawdę myślałem, że umieram :).
Po tym biegu długo nie biegałem, mój kolejny był chyba w 2010 i to był test Coopera na Agrykoli podczas którego nabiegałem 2425 metrów 🙂 MASAKRA, pozdro chłopaki i do zobaczeia wkrótce
Piter to nie Pibu:) To mój brat cioteczny, a z Pibem się wtedy jeszcze nie znaliśmy:) Ciekawy miałeś pierwszy start. Ja mam bóle głowy zawsze po naprawdę mocnym biegu … taka np dyszka w Skarżysku poniżej 40. Czacha dymiła:D
HeHe, bieg w Sadku był moją pierwszą 10 w życiu. Było to w zeszłym roku. Bałem się wystartować i przez tel. powiedziałeś nie pękaj biegniemy i tak było. A najfajniejsze było twoje zdziwienie, jak Ty i Jarek, się już przebraliście :
– nie przebierasz się?
– ja tak biegnę
-haha ale mógłbyś sobie kupić jakąs koszylkę do biegania
I pobiegłe w spodenkach do tenisa i bawełnianym T-shirt o trzy rozmiary za dużum.
Takie są początki i bardzo mile je wspominam.
Cała frajda w tych początkach:)